…
Ta odpowiedź nie jest satysfakcjonująca, prawda?
Jednakowoż każde działanie, które czyni szkołę odrobinę milszą, bardziej przyjazną, troszeczkę ciekawszą dla smoczkoustych, warte jest zachodu.
Wschodu też…
…
W kosmosie zdarzeń różnych codziennych w przestrzeni naszej uwagi pojawiają się również niezwyczajne osoby. Przypominają trochę istoty z innego wymiaru. Są odrobinę zakręcone, nieco nawiedzone, lekko zdystansowane do tego, co widzą i na pewno zdeterminowane. Są jak rzadkie ptaki w obszarze szkolnej jurysprudencji, gdzie urzędniczy rygor, często tępa norma i procedura są ważniejsze od poczucia misji, belferskiej wizji i ogólnego poczucia szczęścia (lub przynajmniej dobrostanu).
Są nimi nasi uczniowie w liczbie odpowiedniej i licznej, bo wszyscy oni są na swój indywidualny sposób zdolni. Tak sugeruje m.in. Gerald Hüther.
I wtedy zaczynamy odczuwać dojmującą potrzebę odmiany. Szukamy nowej myślowej przestrzeni, prześwitu dydaktycznego. Daje on nadzieję, że
w miejsce gęste od starych drzew, gałęzi i chaszczy wpadnie odrobinę słońca
i rozświetli gnuśną dziedzinę rutyny, zrobi przestrzeń dla myślenia bardziej twórczego, nowości potrząśnie kwiatem i oblecze w skuteczności mądre malowidła.
Bo tam pod ciemieniem i oponami różnymi znajduje się mózg. Kilogram z hakiem niezłego mięska z odpowiednią ilością tłuszczu. Komórek nerwowych wypełniających kiepełe za bardzo policzyć się nie da, ale fachowcy szacują ich ilość na grube dziesiątki miliardów. Mogą one wytworzyć tyle połączeń, że z kolei ich liczenie zajęłoby wieczność. To wszystko zapakowane jest w dwie zgrabne półkule połączone jakimiś spoidłami wielkimi, przednimi i tylnymi,
z hipokampem w części skroniowej oraz móżdżkiem poniżej. Co ciekawe –
w móżdżku jest ich najwięcej!
Gdy włączyć neuroobrazowanie, okaże się, że możemy obserwować aktywność tego czegoś na kształt plam na słońcu. Wiemy już trochę, gdzie, co i kiedy można pobudzić i jakie efekty wywołać. Wiemy, które części za co są odpowiedzialne, oraz że myślenie ma związek z uczeniem się i zasadniczo dobrze robi obu procesom, gdy je połączyć.
Uczenie bezmyślne również występuje. Niektórzy uważają, że występuje częściej. Zwłaszcza w szkole. Świadomość owa niektórym spać nie daje i każe szukać rozwiązań nowych, które by szkołę w bardziej adekwatnym miejscu wspomnianego wyżej prześwitu postawiły i horyzonty szersze pokazały.
Mózg lubi się uczyć, ale nie w szkole; nie w każdej szkole. Więcej: w wielu szkołach uczyć się nie chce, bo szkoła przeszkadza w uczeniu się mózgu. Bo przymus mózg poniewiera i paraliżuje poznawczo, a nuda (czytaj: przewidywalność i powtarzalność) wyłącza motywację i naturalną ciekawość świata, siebie i innych.
Mózg nic innego właściwie nie robi, tylko się uczy – nawet w szkole. Dobrze by było, gdyby tam uczył się bardziej niż mniej. Istnieją bowiem ku temu sprzyjające okoliczności! Wielu uważa, że można je wytworzyć skutecznie i w miarę szybko, gdy weźmiemy pod uwagę to wszystko, co o ludzkim mózgu zdążyła się dowiedzieć neurologia zaprzęgnięta
w służbę dydaktyki.
Co już wiemy? Wbrew pozorom sporo. Uczenie się jest także powtarzaniem, ale monotonia powtarzania mocno obniża efektywność przyswajania. Dobrze jest włączać na okoliczność uczenia się układ nagrody i tak zorganizować rzecz całą, by w cały proces uwikłać kontekst społeczny. Po prostu efektywniej uczymy się w kupie, tzn. w grupie, nawet gdy stanowi parę.
Z kolei para nie idzie w gwizdołek
w on czas, który nas zaskakuje, wykoleja nasze mentalne gotowce i czyni zadość poczuciu humoru. Uczenie się jest bowiem zajęciem zbyt poważnym na to, by się nie śmiać. Niektórzy z kolei, wśród nich Manfred Spitzer, utrzymują, że więcej umiemy niż wiemy. By umieć, trzeba jednak coś wiedzieć, aliści potem jest tak, że umiemy, ale dalipan – skąd(?), dlaczego(?), jak(?) w ząb nie wiemy. Przerasta to moją zdolność pojmowania, ale co mi tam. Powtarzam za neurobiologiem w końcu.
I tu pojawia się intryga, czyli przeszkoda zasadnicza, która sprawia, że dorośli bądź co bądź ludzie chętnie
z części swojej dorosłości rezygnują,
w spór ognisty wchodząc, innych od czci, wiary i dobrych intencji odsądzając. Neuro przestaje być szansą, a staje się obiektem znoszeń przeróżnych, kompleksy kompetencyjne ujawniających bardziej niż troskę o rozwój systemu
a w nim jednostek (najlepiej wszystkich).
Piszę o tym ze smutkiem, ale i nadzieją, że debata merytorycznie ważka zacznie mieć miejsce, a skutkować będzie podnoszeniem na wysoki poziom intelektualny i moralny jestestw różnych właśnie dojrzewających do życia refleksyjnego i pełnego pasji (poznawczych).