Zdumiało mnie ono i – szczerze mówiąc – ogromnie zdeprymowało. W obu znaczeniach ostatniego określenia. Przygnębiło, ponieważ podobny stan belfersko-polonistycznej samowiedzy bardzo źle rokuje i nam, i naszym wychowankom. Zawstydziło, gdyż zdałem sobie sprawę z tego, iż umknął mojej uwadze przynajmniej jeden fakt, a raczej proces. Niebezpieczny, bo osłabiający motywację i mordujący potencjał. Fakt (proces) stopniowej utraty poczucia sensu wykonywanej roboty; dotknął on niemałą część nauczycielskiej społeczności. Pamiętajmy, że znajduje się ona w wieku statystycznie mocno dojrzałym, zebrała więc wiele doświadczeń i ma mnóstwo uwag dotyczących własnej sytuacji zawodowej, życiowej tudzież emocjonalnej.
Mam wrażenie, że z żadną z nich nie jest dzisiaj zbyt dobrze. Podwyżki pensji (kiedyż one były?) rychło zbiegły się z likwidowaniem wielu szkół i kryzysem demograficznym; zmiany programowe, wprowadzane w pośpiechu, zbiegły się z koniecznością szybkiej reakcji wobec nowych wymogów egzaminacyjnych. W przypadku języka polskiego nauczyciele mieli rok, by oczywiste do tej pory mechanizmy przygotowujące do egzaminów, przestawić w inne położenie i naoliwić innym metodycznym smarem. Na dodatek kryzys czytelnictwa dodatkowo osłabił i tak już nie najmocniejszą pozycję nauczyciela polonisty w szkole. Skoro „polski” jest rodzajem zajęcia propedeutycznego (niezdanie dotyczy ułamka procentu populacji), czytać wcale nie trzeba, a co za tym idzie, wstydu nie ma, polonistycznego piekła też nie widać. Tym samym w rankingu przedmiotów ważnych i otoczonych uczniowskim respektem zajęcia z języka i literatury z roku na rok osuwają się w przepaść aroganckiej obojętności.
Nauczyciel jest coraz bardziej na cenzurowanym i boleśnie ów fakt odczuwa, tym bardziej że wierzy w system wartości pedagogicznych nieco już zwietrzały, to jest mało skuteczny. Buduje to naturalny w opisywanym stanie rzeczy brak pewności własnych wyborów zawodowych w połączeniu z brakiem poczucia oparcia w systemie. Systemie, który nie powinien zostawiać samemu sobie, wspierać, gdy trzeba, budować relacje zaufania i współpracy, wskazywać możliwości rozwoju w sensownie zakreślonych ramach czasowych. Żądać wreszcie rzeczywistych kompetencji pedagogicznych, a nie – czasem dość prymitywnych – sprawności administracyjnych.
Polonistów uwiera również brak, kiedyś naturalnych, relacji w zakresie zawodowego doskonalenia, budowania więzi, tworzenia środowiskowych autorytetów, poczucia bycia u siebie: w przestrzeni współpracujących ze sobą fachowców.
Nie chcę wydawać sądów o tym, co jest lepsze i czy to „lepsze przeprze”; opisuję zjawisko „społeszne” ku niewesołej uciesze własnej, wynikającej z nadziei na zrozumienie treści zawiłych a bolesnych.
Świat bez polonistyki (szerzej – nauk humanistycznych) na pewno będzie istniał i się rozwijał. Logika myślenia technokratycznego zapewni skuteczność projektowanych cywilizacyjnych algorytmów. Dziś to technokraci są od rozdawania znaczonych kart domniemanego sukcesu. Ich błąd polega na tym, że w swym humanistycznym niewykształceniu – „takie widzą świata koło, jakie tępymi zakreślą oczy”.
Ciężko mi się to pisze, ale wielkich złudzeń nie mam. Nie mam mimo to zamiaru nie posługiwać się inwektywą czy innym językowym narzędziem deprecjacji. Sam się bowiem ciśnie na ust krzywizny złośliwy grymas, kpina jędrna od skojarzeń mało poprawnych politycznie czy też zwykła pokusa bycia przeklętnikiem wulgarnym a sprośnym.
Tak się dalej nie da! Poloniści muszą zrewidować swoje myślenie o roli nauczania polskiego, bo inaczej zawładną nami wszystkimi ludzie o mentalności kasjerów!
Tak się nie da! Język polski musi stać się na powrót przedmiotem ważnym, obdarzonym autorytetem, z jasną, będącą owocem poważnej debaty społecznej, misją.
Poloniści przestaną być pariasami w sensie kulturowym i umysłowym, gdy sami zechcą przestać nimi być. Inna droga może i istnieje, ale nie ma skuteczniejszej. Oznacza to budowanie rzeczywistych wymagań wobec siebie, szkoły i naszych wychowanków. Oznacza to bycie pryncypialnym, gdy idzie o zasady generalne i wspólne cele. Oznacza to otwartość wobec zmian, które niszczą wygodne poczucie zadowolenia i zakotwiczenia. Oznacza to wreszcie myślenie w kategoriach wspólnotowych.
A tak będziemy pogrążać się coraz bardziej w poczuciu bycia pariasem, człowiekiem bez właściwości, przedmiotem manipulowanym przez siły potężne, złowrogie a anonimowe.