„Bądźmy dla siebie bliscy, kiedy się boimy” – uzmysławia poeta, a ja cierpnę wzdłuż i wszerz, bo też się boję. Poezja w szkole nie ma brania, że tak wyjaśnię i lęk mój narasta wtedy, gdy myśl owa dochodzi do świadomości mej w sposób nieuprzedzony żadną zapowiedzią przygotowującą ową bolesną normę.
Połykam póki co banał za banałem, wyłuskuję odrobiny elegancji i wrażliwości, unoszę retorycznym wzmożeniem w przypadkach rażących nadużyć, elukubracji wręcz paździerzowych tudzież wymodelowanej bezradności. Sprawdzam punkty, dopytuję kolegę egzaminatora o szczegóły różne takie, zgoła niemarginalne, i toczę mentalną pianę z pyska.
„No to co, że ze Szwecji?” – pyta mnie znienacka późnym niedzielnym popołudniem koleżanka polonistka Beata. „Lekko pewnie jako PZE nie masz, ale i ja też mam średnio, gdy myślę o polonistycznych piernatach. I wcale nie narzekam. Zauważyłeś, bym złorzeczyła ponadwymiarowo? Czasem się zdarzy, ale raczej dla zasady niż z innego powodu. Czy ty wiesz, że każdy kij ma dwa końce i oba mieć trzeba na względzie?”.
No i tu mnie dopadła: ominęła zgrabnym zwodem i zostawiła z rozdziawioną gębą. Poszła sobie, dała mojej złości w ryjek i zmusiła do tego, by ostatnie dwie szare komórki niepoddane frustracji włączyły analizę zasobów.
No to włączyły.
I co im wyszło? Że Beaty trzeba się słuchać.
Ową analizę wzmocniła kolejna z nią rozmowa. „A czy ty wiesz, że maturę piszą również chłopcy z technikum? A wiesz, że dla wielu z nich zdanie matury będzie jednym z niewielu sukcesów, gdy myślimy o poczuciu własnej wartości wynikającym ze sprawdzenia siebie w kilku obszarach ocierających się ledwie o ambitniejsze kompetencje kulturowe? Czy wiesz, z jakich środowisk oni pochodzą? Co wiedzą o życiu? Jak ich ono zdążyło już doświadczyć?
Czy ty wiesz, że oni też mają niebanalne opinie i marzenia? I właśnie dlatego, że nieliczne, należy je wzmacniać i hołubić? Bo językiem, który najlepiej rozumieją, jest bardzo często agresja i przemoc? Bezwzględność i okrucieństwo?
Masz tego świadomość, czy już zdążyłeś zapomnieć?”.
Potwierdziłem krzykliwie dość, że owszem, mam, ale nic z tego dobrego dla nas, a zwłaszcza dla nich, nie wynika. I niech nie czyni sumienia kolegi zakładnikiem, bo to nie fair – i w ogóle. Popatrzyła na mnie ironicznie – i znów poszła poprawiać.
Ta historia z morałem w tle nie będzie miała póki co dobrego finału. Foki ktoś na polskim Wybrzeżu ukatrupia a poezję ukatrupia się w szkole. Takie są fakty. Owijanie w bawełnę tego drugiego zdarzenia (pierwszego się nie da owinąć) szkodzi zdrowiu nas wszystkich i kompetencjom kulturowym przyszłych dorosłych – także tych z techników. Mimo to – Beata ma rację. Jest bardzo dobrym nauczycielem i świetnie się orientuje, co takiego się dzieje w licznych klasach szkół średnich z myśleniem w żywiole piękna. Poetyckiego piękna. Powoli acz nieuchronnie przestaje być ono potrzebne, nie stanowi punktu wyjścia do mądrego duchowego (chwilowego choćby) treningu. Staje się – to pomysł dorosłych – kolejną pozycją do odhaczenia w natłoku licznych obowiązków na torze przeszkód wiodących do końcowego (niewątpliwie prestiżowego) sukcesu.
Stąd anachronicznym musi się wydać jeszcze jeden wiersz Ernesta Brylla, który zacytuję, bo jest poniekąd wyznacznikiem ambicji i dramatów mojego pokolenia. Pokolenia wierzącego jeszcze Freudowskiej myśli, że kultura jest źródłem cierpień, ale warunkiem osiągnięcia egzystencjalnej dojrzałości staje się przyjęcie owego cierpienia, zgoda na nie. Dziś brzmi to jak niedorzeczność. Przeczytajmy na koniec ów wiersz; poeta zatytułował go ironicznie Kantyczka:
Idzie ten chłopak. Takie głupie dziecko
Jakby na plecach jeszcze niósł tornister szkolny.
Idzie z Zalesia, wędruje z Zapiecka,
Ze szkółki, w której był najbardziej zdolny.
Idzie ten chłopiec. Z wierszy się nauczył
Jak kochać Polskę i w ogóle ludzi.
- I nie ma czego się nad chłopcem smucić,
Trzeba go piąchą do życia obudzić -
I ja to zrobię,
I wy to zrobicie,
Poudzielamy tym chłopcom nauki.
Będzie to celne
I dokładne bicie.
Jakbyśmy w zęby swe dzieciństwo tłukli.